Romek
ArcaniA: Gothic 4

Nieznajomy.
Było już późno. Zegar własnie wybił północ. Większość z gości była już w swoich pokojach. Tylku kilku nie miało sumienia żegnać się z kieliszkiem o tak wczesnej porze.
Drzwi do karczmy głośno zaskrzypiały.
„Nocny gość, to jedyne czego mi teraz trzeba” – Murda miała zły humor. Oczy same jej się zamykały. Nic gorszego nie mogło jej się przytrafić, niż klient o tej porze.

Mężczyna wszedł do środka. Miał na sobie długi, podarty płaszcz, zrobiony ze zwykłego brązowego materiału. Trzymał w ręku krzywy kij do podpórki podczas marszu. Na jego plecach wisiała skórzana torba. Kaptur na głowie zakrywał twarz, na której było widać ślady wielu bitew.
„Bez pieniędzy nie masz tu czego szukać” – pomyślała Murda, po czym rzuciła na stół ścierkę i wyszła z kuchni na salę.
„Wynocha!” – rzuciła stanowczo gospodyni, zmierzając w kierunku nowego gościa – „Zamknięte!”
Krople wody skapywały z jego płaszcza, powoli tworząc wokół niego małą kałużę. Deszcz głośno uderzał w dach werandy. Mężczyzna podniósł ręce owninięte w brudne bandarze i zdjął kaptur. Miał krótkie, brązowe włosy, które powli zaczynały siwieć. Twarz zdobił dwutygodniowy zarost. Spjrzał na Murdę ze smutkiem w oczach.
„Nie chce sprawiać żadnych kłopotów.” – powiedział łagodnie – „Wszystko czego potrzebuję, to łóżko na noc lub suchy kąt w stajni.”
Murda przymrużyła oczy, by lepiej przypatrzeć się nieznajomemu. Myśląc, bawiła się śliną w buzi, przelewając ją z jednego policzka na drugi.
„Masz pieniądze?” – zapytała z lękiem w głosie.
Lekki uśmiech pojawił się na twarzy przybysza. Potwierdził posiadanie pieniędzy skinięciem głowy.
„Pokaż.” – gospodyni nie dowierzała.
Nieznajomy wyjął małą torębkę spod płaszcza i pomachał nią przed Murdą.
„Nie za dużo.” – Murda oceniła zawartość torebeczki.
„Możesz spać w stajni.” – zdecydowała – „Nie ma już jedzenia, została tylko woda.”
„Poprosiłbym o nią.”
Murda usłyszała za sobą stuk drewnianej nogi jej męża.
„Nie bądź taka złośliwa.” – powiedział Belgor – „Jeszcze nie jedliśmy. Możesz zjeść z nami kolację. To dla nas żaden problem.”
Gospodyni nie była zadoolona z pomysłu męża. Nieznajomy spojrzał na nią swymi smutnymi oczami, oczekująć jej decyzji. Po chwili milczenia, Murda wzruszyła ramionami. Belgor uśmiechnął się.
„Jestem Belgor, a to moja żona Murda.”
„Leboras” – odpowiedział przybysz, po czym ruszył za Belgorem do stołu stojącego obok kominka.

Gospodyni wróciła do kuchni.
„Zostało jeszcze trochę miodu?” – spytał Elgan, gdy ona przechodziła obok niego. Uśmiechnął sie do niej.
„Jeden kufel, nie więcej!”
Kilku ludzi z sali wstało od swych stołów i równiż podeszło do kominka.
„Będziemy potrzebowali 7.” – powiedział Elan gospodyni, po czym dołaczył do zbiorowiska.
„to dla nas żaden problem.” – Murda wspominała ze złością słowa Belgora – „7 kufli pełnych miodu… pewnie też chcą jeść.”
Murda przeszukała wszystkie szafki. Znalazła trochę czerstwego chleba i twardy ser.
„Nie jesteś stąd.” – Belgor podtrzymywał rozmowę, czekając na przyrządzenie strawy przez jego żonę – „A więc skąd jesteś?”
„Z Myrtany.” – odpowiedział Leboras – „Z okolic Faring.”
„O bogowie.”- Elgan zaksztusił się dymem z fajki – „Z kontynentu? Co cię tu sprowadza?”
Wszyscy spojrzeli na przybysza, ten jednak milczał.
„Masz rację.” – powiedział Elgan – „Nie ma sensu rozmawiać o suchym pysku.”
Uśmiechając się, spojrzał na Murdę, która szła z ciężką tacą, wyładowaną chelebem i serem:
„Gdzie miód?”
„Nie ma. Jeśli chcesz, możesz go sobie wytrzasnąć z buta!” – Murda była wyraźnie nie w humorze. Elgan zaśmiał się.
„A teraz” – kontynuował – „powiedz nam, co cię tu sprowadza?”
„Los tak chciał.” – Leboras nie był chętny do zwierzeń.
Elgan mocno zaciągnął się fajka, po czym pochylił się nad przybyszem.
„Los…” – powiedział wypuszczając dym – „Pytanie brzmi – jaki los?”
Jego zawźiętość nie znała granicy.
„Musisz wybaczyć Elganowi” – wtracił się Belgor – „Wieści z Myrtany są dla niego tak cenne, jak złoto. Jest handlarzem, który ma kilku złodziei na kontynencie.”
„”Nie zapominajcie, że są mu one potrzebne równiż do zapełnienia jego księgi z opowiesciami.” – kpił drwal Ganger.
Ludzie pokładli się ze śmiechu się na stołach, słyszac słowa drwala. Elgan nie podzielał ich radości:
„Śmiejecie się, a beze mnie nie wiedzielibyscie nawet o Rhobarze III i jego koronacji.””
„Koronacji? Kto powiedział, że twoje brednie są prawdziwe?” – Murda uderzyła w stół kuflem, rozlewając miód.
„To prawda.” – poweidział Leboras. Wszyscy umilkli – „Byłem przy tym.”
Elgan zaplótł swoje dłonie z tyłu szyi, ciesząc się z tego, że jego opowieści nie były fałszywe.

„To był słoneczny dzień.” – kontynuował przybysz – „Armia Myrtany zgromadziła się przed bramami Vengardu. Paladyni stali z dumą. Ich pancerze lśniły w blasku Słońca. Rhobar III stał na małym wzniesieniu przed miastem. Najwyższy stopniem Mag Ognia wręczył mu koronę. Rhobar przyjął ją, po czym włożył sobie ją na głowę. Wysoko, nad wzniesieniem, orzeł krążył nad królem.”
Leboras przerwał na chwilę – „To było dziwne.” – powiedział – „Tuż po koronacji, orzeł wylądował na ramieniu Rhobara. To było… jak znak. Każdy krzyczał jego imię – paladyni, rycerze, magowie, nawet prosci ludzie.”
„Wiesz coś więcej o wojnie?” – wpytał Grenger.
Leboras kręcił głową z żalem – „Opuściłem Myrtanę w dniu koronacji Rhobara III. Król doprowadził do pokoju w Nordmarze. Klany podpisały między sobą swojego rodzaju umową, która zadowalała każdego z ich przywódców. Rhobar zagwarantował pokój na północy. Wysłał także swego generała, Lee, na południe, by ten przygotował kampanię przeciw Varantowi. ”
„Jest coraz bliżej.” – Belgor mówił z obawą w głosie. Elgan zamyślony, zaciągał się fajką:
„Kto wie, może ludzie z kontynentu nie są tacy źli. Może jego polityka rzeczywiście doprowadzi do pokoju.”
Leboras ponownie kręcił głową – „Wojna prowadzi do cierpienia i bólu. Nie do pokoju.” – powiedział ze smutkiem w głosie.
„Niech tu przybędzie!” – krzyknąl Grengar – „Przywitamy go toporami i mieczami, po czym odeślemy spowrotem za morze!”
„Nie traktujecie poważnie wojny.” – powiedział przybysz.
„Czyżby?” – zapytał drwal – „Czy poprzednim razem nie wykopaliśmy Myrtańskich świń z naszej wyspy!?”
„Wy?”
„Ethorn i jego wojownicy.” – odpowiedział Grengar – „Podczas wielkiej bitwy w Dolinie Krwi.”
„Byliście tam?”
Grenger kręcił głową – „Jestem drwalem, nie wojownikiem. Ale mówię ci: Jeżeli Rhobar III kiedykolwiek postawi stopę na Argaan, wezmę moją siekierę i pójdę na wojnę, walcząc po stronie Ethorna!”
Twarz Leborasa pochmurniała – „Nie wiesz o czym mówisz.”” – powiedział krótko.
Drwal zaśmiał się – „Damy tym bękartom z Myrtany tęgie lanie, jesli pojawią się na naszej wyspie! Wyrżniemy ich w pień.”

Leboras nie wytrzymał. Wstał, złapał drwala za koszulę i przydusił go do ściany. Oczy Grengara zapłonęły. Chciał uwolnić się z uchwytu Myrtańczyka. Był jednak na to za słaby. Leboras uderzył drwala czołem w jego nos. Pobity upadł. Na ciele przybysza pojawiły się pulsujące żyły. Podniósł drwala i znowu przydusił do ściany tak, że ten ledwo mógł złapać oddech. To była siła prawdziwego wojownika.
„Nie wiesz o czym mówisz.” – Leboras powiedział ponownie ze stanowczościa.
Elgan podbiegł do owej dwójki, próbując odciągnąć Myrtańczyka od Grangera. Ten ani drgnął. Wyrwał się z uścisku handlarza, rozrywając przy tym rękaw swego płaszcza, co odkryło jego muskularną rękę. Murda spostrzegła tatuaż na jego bicepsie. Był on pokryty bliznami, jakby przybyz próbował go kiedyś „zamazać” nożem. Jednak był nadal widoczny. Elgan również go spostrzegł:
„Ty… ty jesteś Paladynem!”
Leboras zamknął oczy, po czym zrobił głeboki wdech. Rozluźnił ręce i puścił Grengara. Nos drwala puchł i śiniał. Krew ciekała mu po ustach i brodzie. Osunął się po ścianie i usiadł.
Złość w oczach Paladyna ustapiła miejsce smutkowi.
„Powinienenm być Paladynem.” – szepnął – „Teraz jestem tylko Leborasem. Ten tatuaż na mojej skórze płonie podobnie, jak winy w mym sercu.”
Wziął swoją torbę oraz kij i wyszedł bez słowa. Czy poszedł do stajni, czy w stronę drogi – Murda nie była w stanie tego powiedzieć.