Belgor nie żył.
Jego ciało leżało na trzecim piętrze, a jego ręce oplatały klatkę piersiową. Stałem nad nim milcząc i starając się nie spoglądać na niego. Jednakże jego zniekształcony wyraz twarzy przyciągał mą uwagę. Po chwili usłyszałem, że ktoś się zbliża.
– Dlaczego?
Niski głos gospodyni nieskutecznie maskował jej gniew. Odwróciłem się w stronę drzwi. Stała tam.
– Dlaczego?
Zatrzymała mnie, chwytając za ubrania. Jej zaczerwienione oczy wpatrywały się we mnie, a jej czoło było strasznie zmarszczone.
– Przepraszam.
– To nie wystarczy. – Murda rzuciła się na przód. Rękoma złapała za mój kołnierz, po czym kopnęła z całej siły. Potknąłem się przez co uderzyłem głową w ścianę i upadłem. Zarys postaci Murdy pojawił się nade mną, zasłaniając promienie słońca, które wcześniej na mnie padały.
* * *
Dwa tygodnie wcześniej…
Roztrzaskany znak nad drzwiami kołysał się, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Stojąc pod nim bałem się, że może upaść mi na głowę. Moja lewa ręka powędrowała pod marynarkę, by po chwili wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni fajkę mojego ojca.
„Ścięta Dziewica” – Ostra nazwa, jednak w tej chwili miałem to gdzieś. Bolały mnie stopy, nie jadłem nic od wczorajszego poranka, a moje ręce… ostatnio prawie przestała krążyć w nich krew.
Wiosłowanie nie służyło mi. Już świtało gdy po godzinie (w moim odczuciu trzech) moja mała łódka dobiła do brzegu Argann, gdzie przeszła na emeryturę, ponieważ uderzyła w kawał dryfującego drewna. Ojciec nie był zadowolony…
Otrząsnąłem się i uderzyłem się w policzek. Wystarczająco dużo czasu zostało spędzonego na tym przygnębiającym obszarze, który przebyliśmy z jego wyspy by dotrzeć tutaj. Niech mu będzie. To nie zagrażało naszemu życiu, dlatego mogłem zaryzykować.
Otworzyłem drzwi prowadzące do sali. Od razu uderzył we mnie smród piwa, który chwilowo mnie odurzył. Zadrżały mi nogi. Po chwili jednak odzyskałem równowagę. Odwróciłem się w stronę baru, czułem, że ktoś stamtąd na mnie patrzy. Jakaś kobieta przeszywała mnie piorunującym wzrokiem.
Położyła ręce na biodra:
– Zamknięte.
– Ale drzwi…
– Zamknięte. – barczysta kobieta ruszyła zesztywniona. Wyszła zza baru i skierowała się w moją stronę.
– Jesteś głuchy czy…
– Kto to? – usłyszałem męski głos, przeplatany skrzypieniem i stukaniem. Początkowo myślałem, że ktoś puka, do momentu gdy zobaczyłem drewnianą nogę. Należała ona do postaci stojącej w cieniu, która wyszła z końca pomieszczenia. Zatrzymał się kilka kroków za kobietą. Jedną ręką trzymał się za chorą nogę, w drugiej trzymał pusty kufel.
– Otwieramy wcześniej, Murda?
– Ma to da ciebie jakieś znaczenie? – spytała złośliwie, nie odwracając się nawet do mężczyzny. Ten uśmiechnął się, uwypuklając swe czerwone policzki.
„- Nie ważne mój mężu, Belgorze.” – kobieta zwróciła się ponownie do mnie – Czego chcesz?
Wziąłem głęboki oddech:
– Nazywam się Ped. Przybyłem z Myrtany jakieś trzy dni temu. Nie mam co jeść, jestem bez pieniędzy, ale…
– Szukasz pracy? – Murda przymrużyła oczy „- I na pewno za chwilę powiesz, że możesz pracować tak dobrze jak pozostali?
– Bo tak jest.
Kobita chrząknęła:
– Skąd mam wiedzieć że nie znikniesz z połową sztućców?
– Ktoś tu w ogóle umie się nimi posługiwać? – odpowiedziałem.
Belgor wybuchnął śmiechem, brzmiącym jak krótkie kichnięcie:
– Spodobał mi się. Poza tym potrzebujemy kogoś młodego na zastępstwo…
– Wiem. – Murda burknęła, prężąc swe ciało. – Ped, tak? Nie oferuję pracy nieznajomym, ale nigdy nie odprawiam zgłodniałych rolników. Bierz te szmaty leżące po twojej prawej.
– Jesteś hojną kobietą – powiedział jej mąż z uśmieszkiem na twarzy – Wiedziałem, że miałem powód by cię poślubić.
Murda zmarszczyła czoło i lekko odwróciła się w stronę Belgora. Po chwili powtórnie spojrzała na mnie:
– Możesz przespać się w jednym z naszych pokoi. Kolacja za godzinę. Przegap ją, a pozostaniesz głodny. O pracy pogadamy jutro.
Dziękując im, skierowałem się po schodach na górę, a potem wzdłuż korytarza w poszukiwaniu poszarpanej „trójki”, która wisiała na jednych z drzwi. Po chwili wszedłem do ciemnego pokoju, w którym stało łóżko wysłane słomą ze stolikiem nocnym, na którym stała świeca i gliniany garnek z wodą. Olbrzymie pęknięcie biegło pionowo wzdłuż ściany, rozchodząc się jak gałęzie na koronie drzewa.
Potem spojrzałem na łóżko. W tej samej chwili usłyszałem wołanie Murdy. Zjadłem kolację na dole w ciszy, ignorując próby rozpoczęcia rozmowy przez gospodarzy, po czym wróciłem na górę do łóżka, podczas gdy na dole rozpoczęło się nocne zamieszanie. Przespałem to wszystko.
* * *
Trzy
Obudziłem się wcześnie. Zaskoczyło mnie to, że byłem okryty kocem. Nigdy wcześniej nie śniłem o liczbie. Nie byłem wróżbitą, w przeciwieństwie do mojej matki, ale jego znaczenie było dość jasne. Eras… mój ojciec… kto może być trzeci? Kto jeszcze może zbliżyć się za bardzo?
Uderzyłem pięścią w materac. Nikt więcej. To był cel wyjazdu i przybycia tutaj. Zaprzeczyć bogom. Podniosłem się, marszcząc brwi. Wyciągnąłem moje robocze ubrania, zszedłem schodami na dół, przeszedłem przez tawernę, na podłodze której leżały resztki szkła po rozbitych naczyniach, po czym udałem się na zewnątrz w ciszy. Wschodzące słońce ogrzewało mnie. Belgor stał w opuszczonej stajni, która teraz służyła za szopę z narzędziami. Stukał w jakiś metal młotkiem. Drewnianą nogę trzymał w wiadrze, co dawało mu stabilność. Zauważył mnie, po czym kiwnął głową:
– Musiałeś spać dobrze, skoro nie obudziły cię te hałasy. Powiedz, co myślisz o mojej stare?
Otworzyłem moje usta by odpowiedzieć. Jednak rozsądek podpowiadał mi, by tego nie robić.
Belgor uśmiechnął się:
– Nie jest taka zła. – dalej męczył się z kawałkiem metalu – Wystarczająco mocno to robię, jednak nadal nie mogę… – odłożył młotek i podniósł metal, by obejrzeć go w świetle poranku – W przyszłym tygodniu minie dwadzieścia lat odkąd jesteśmy razem. Murda myśli, że znowu o tym zapomniałem. Nie chce jej zawieść.
– Co stało ci się w nogę?
– Hmmm? A to. To mroczna bestia. Pękła kiedy ratowałem króla. Tak przy okazji, powiem mu o tobie kilka dobrych słów.
– Dzięki. Ale dlaczego chcesz to zrobić?
Belgor wstrząsnął swoją sztuczną nogą po czym spojrzał mi prosto w twarz:
– Kiedy będziesz w moim wieku zaczniesz zauważać pewne rzeczy. Oczy mówią to, czego nie zdążysz wymówić ustami. – przerwał na chwilę – Sądzę, że wiele przeszedłeś. Widziałeś śmierć.
Sięgnąłem ręką pod moją marynarkę. Fajka nadal była w wewnętrznej kieszeni. Ścisnąłem ją, tak jak mój ojciec kiedy…
– Być może przeszedłeś nawet więcej, niż mi się wydaje. – dodał.
Postanowiłem odejść od niego, ale Belgor podniósł rękę:
– Nie powiem nikomu. O ile już ktoś o tym wiem.
Powiew chłodu spowodował skurcz moich policzków, kiedy to zatrzymałem się:
– Murda?
Belgors parsknął śmiechem:
– Tak jak mówiłem, dwadzieścia lat. Robota jest twoja.
Otworzyłem buzię i podniosłem rękę. On tylko kiwnął ręką:
– Podziękujesz mi później… po swojej pierwszej wypłacie.
* * *
Dwa tygodnie później…
Kubek z piwem pofrunął za moim uchem, by po chwili rozbić się o ścianę. Murda schyliła się w samą porę, po czym wstała. Zrobiła groźną minę. W karczmie zapanowała cisza.
– Ty! – krzyknęła.
Nawet na nią nie spoglądając, wiedziałam, że to było do mnie.
– Wyrzuć go stąd!
Wzdychając spojrzałem na napinające się mięśnie jakiegoś człowieka, kiedy to łapał za stół. Mój „cel” spojrzał na mnie groźnie swymi wielkimi oczyma. Miał sporą bliznę ciągnącą się od ucha do brody. Katem oka zauważyłem, że Murda patrzyła się na mnie z przymrużonymi powiekami. To mi nie pomagało.
Wszystkie moje zmysły zaczęły wariować, kiedy podchodziłem do niego:
– Ty… uh… musisz już iść.
Ten wielki bydlak zbadał mnie wzrokiem w przeciągu sekundy. Inna sprawa, że nie miał wiele do oglądania.
– Albo…? – stał nadal.
Był ode mnie o dwie głowy wyższy. Trzy. Przełknąłem ślinę.
– M…Murda. – próbowałem mówić donośnym głosem.
Mężczyzna roześmiał się wraz z kilkoma gośćmi siedzącymi obok niego.
– Słuchasz się kobiety? Co z ciebie za mężczyzna?
Po tych słowach nie byłem w stanie nic mu odpowiedzieć. Spostrzegł to i uśmiechnął się:
– Nic nie powiesz, co? Spokojnie, możemy to naprawić. – Złapał mnie pod ramiona i bez wysiłku podniósł mnie do góry.
– Sprawdźmy czy się zmieścisz się w drzwiach!
Stuk
– Zostaw go! – rzekł Belgor zza pleców Garva.
Cała tawerna ucichła.
– Nie będę powtarzał, Garv.
Poczułem, że moje stopy zaczynają dotykać ziemi. Zachwiałem się.
– Ulubieniec króla. Nic do ciebie nie mam, Belgor. Przeszkadza mi jedynie twoje piwo, twoi ludzie i ta cała zakichana gospoda.
– W takim razie nie musisz jej odwiedzać.
W tym momencie kumple Garva podnieśli się z krzeseł. Bójka wisiała w powietrzu.
Murda miała dość. Raz jeszcze rzuciła na podłogę szmatę i ruszyła w kierunku zebranych.
– Czemu nie pozwolisz żeby Ped użerał się z tą hołotą? Taka była nasza umowa. Albo zakasze rękawy…
– … albo go wywalamy, wiem. – dokończył za nią Belgor – Ale co on może zdziałać przeciw Garvowi?
Murda była poirytowana, podwinęła rękawy i spojrzała wyzywająco na Garva.
– Spróbuj podnieść mnie.
Przez moment wydawało się, że Garv spróbuje, jednak ostatecznie się nie zdecydował. – Walcie się – machnął ręką. – Kto w ogóle płacze nad rozlanym piwem? – Odwrócił się i opuścił gospodę wraz ze swoimi towarzyszami. Karczma wróciła do normalności, jednak nie ja.
Oczy Murdy zrobiły się wielkie. Moje policzki płonęły. Patrzyła na mnie. Zerwałem z siebie fartuch i pobiegłem na górę i położyłem się na łóżko. Coś zaskrzypiało niedaleko. Po chwili stuknęło. Jak długo Belgor stał w drzwiach patrząc na mnie?
– Widziałem jak gorzej traktowano naszych chłopców – Zrobił krok do środka pokoju, kiedy trzymałem wzrok na fajce.
– Twojego ojca, prawda? Murda i ja nigdy nie mieliśmy dzieci, więc nie jestem dobry w… – zakasłał – Tak czy siak, to staje się łatwiejsze.
Zaczął się krzywić, po czym położył dłoń na swojej klatce piersiowej.
– Ty… nie wyrzucasz mnie? – spytałem się.
Blegor uśmiechnął się:
– Nie, oczywiście jeśli chcesz zostać. My… Ja… chciałbym, żebyś dalej u nas pracował.
Moje ciało zdrętwiało. W jednej chwili przeskakiwałem co drugi stopień kiedy biegłem do wyjścia tawerny. Moja obietnica złożona ojcu brzmiała mi w uszach. On mógł być ostatnim. Klątwa matki mogła już nie dopaść trzeciego. Będąc w połowie drogi do bramy zawahałem się. Włożyłem rękę do kieszeni. Była pusta.
Moje serce wykonało siedemnaście rozpaczliwych uderzeń zanim zdecydowałem się wrócić to karczmy, potem wejść schodami na górę i pobiec wzdłuż korytarza. Czy Murda mnie widziała? Miałem to gdzieś. Rzuciłem się na nadal otwarte drzwi z numerem trzy. Zatrzymałem się by rozejrzeć się. Pokój wydawał się wirować i skręcać wokół punktu na podłodze. Fajka ojca leżała tam, obok…
Nie musiałem sprawdzać ciała. Wiedziałem bez tego. Belgor nie żył.
* * *
Walenie w mojej głowie nie dziwiło mnie zważywszy na to, ze nie spałem przez ostatnie kilka godzin. Ciało Belgora zostało przykryte przez koc z mojego łóżka, na którego końcu usiadła Murda wpatrując się w swojego martwego męża, jakby szukając oznaki życia.
– Dwadzieścia lat byliśmy małżeństwem – powiedziała monotonnym głosem – W tym samym pokoju przechadzałeś się dwa tygodnie temu. Głupek nigdy nie mógł zapamiętać daty. Nigdy nie zapomnę jego oświadczyn. „Tak”. Poślubiłam go następnego dnia.
Wypuściła powietrze z płuc, podczas gdy ja brałem oddech. Rzuciła na mnie okiem:
– Klątwa twojej matki… zabiła mojego męża?
– Ona nie miała zamiaru być magiem. Bogowie byli źli. – powiedziałem słabym głosem.
– Najwyraźniej nadal są źli. Powinieneś iść.
Wstałem i z szacunkiem, wolnymi ruchami wyszedłem.
– Nie zapomnij swojej fajki.
Powietrze na zewnątrz było rześkie. Jednak moje nogi nie chciały iść kiedy wpatrywałem się w otwarta bramę i okolice porośnięte lasami. Chciałem wytrzeć twarz ale nic na niej nie było. Belgor miał rację. To staje się łatwiejsze. Zawsze znajdzie się inna karczma.
Patrząc w niebo pomodliłem się do przygasających gwiazd – Przepraszam ojcze. Matko, bądź przeklęta.
Ruszyłem w drogę.