– A potem zostają tacy durnie jak ty, Hoper – odpowiedział Diego marszcząc przy tym brwi.
Hoper i Diego niespecjalnie się lubili. Ten pierwszy był cynikiem jakich wielu w Kolonii,
martwił się o własny zadek i uwielbiał pastwić się nad słabszymi. Diego był z kolei zupełnie
inny – i dlatego właśnie to on zajmuje się nowymi skazańcami.
– Powodzenia, Diego! – zawołał drugi ze strażników i kumpel Diego, Orry. On również nie
pochwalał znęcania się nad słabszymi, a szczególnie nowymi skazańcami. Słowa Hopera
utwierdziły Diego w przekonaniu, że Bullit zamierzał przywitać nowego równie intensywnie
co ostatnio, dlatego nie myśląc dłużej ruszył na przód, zaciskając dłoń na rękojeści.
– Witamy w Kolonii! – z oddali słychać było głos Bullita, po którym nastąpiła seria głuchych
uderzeń, najpewniej pięścią.
Po niecałej minucie do Placu Wymian dotarł i Diego. Przed sobą miał niewielkie oczko
wodne, które znajdowało się tuż pod urwiskiem, z którego zrzucano skazańców. Na brzegu
stał Bullit, który okładał ciosami jakiegoś nieszczęśnika, który w połowie znajdował się
jeszcze w wodzie. Diego stanął pewnie obunóż, ręce założył na biodrach i zawołał:
– Dość tego! Zostaw go! – Po tych słowach Bullit zaprzestał znęcania się nad skazańcem,
odwrócił się zgarbiony w stronę Porucznika i z cynicznym uśmiechem na ustach odrzekł:
– Jest i nasz szeryf, strażnik uciśnionych.
– Precz Bullicie! Zostaw chłopaka! – Diego podszedł bliżej współobozowicza, rękę położył
na mieczu. Oprawca wyprostował się, splunął pod siebie i zbijając się barkami z Diegiem
ruszył w stronę Obozu. Diego natychmiast uklęknął przy pobitym skazańcu i wyciągnął do
niego dłoń.
– Nazywam się Diego. Wstawaj, pomogę ci.