horyzoncie nie było. Dźwięk ten go nie przestraszył – jego łuk zabił niejednego osobnika z
tego rodzaju. Po krótkiej wspinaczce ścieżką Diego przytrzymał się na skraju urwiska,
opierając się pewnie o drewnianą, chybocząca się barierkę. Oczami objął cały Stary Obóz,
który swoją potęgą odwracał uwagę od czegokolwiek innego na horyzoncie. Z tej
perspektywy doskonale było widać rozgraniczenie Obozu na dwa pierścienie. Zewnętrzny,
otoczony wysoką, sięgającą koronom drzew, palisadą, której wykończeniem były niezliczone
płachty skór zwierzęcych, dającymi osłone patrolującym Obóz strażnikom. Wewnątrz Obozu
znajdował się kamienny zamek, do którego wejścia strzegła jedna, masywna brama, zaś
zagrożeń wypatrywano z wyższej niż jakiekolwiek drzewo w okolicy wieży, zakończonej
czterema iglicami. Dachówki, osłaniające dachy budynków w zamku były koloru rudawego,
wchodzącego w czerwień. Komponowały się z tunikami, w które odziani byli strażnicy w
Starym Obozie. Z tej odległości można było dostrzec jeszcze wiszące na murach
zamkowych chorągwie, na których znajdowały się symbole Królestwa Myrtany. Między
zamkiem a palisadą teren pokrywały liczne chaty i domostwa. Były to proste, kanciaste
domki, oddzielone od niebios strzechą. Pomiędzy domkami znajdowała ta sama jałowa
ziemia, którą pokryte były tereny wokół Obozu. Wydeptane ścieżki wskazywały najczęstsze
trasy jego mieszkańców – najbardziej wydeptana była ta prowadząca od bramy, którą
uprzednio wyszedł Diego do drewnianego mostu, znikająca w głębi lasu. Diego obudził się
na dźwięk kolejnego grzmotu.
– A niech mnie! Wyjątkowo niespokojna, wyjątkowo… – pogłaskał się po swoim bujnym
wąsie. Gdy nagle, zza swoich pleców usłyszał skrzeczące chrumkanie, które powoli było
coraz głośniejsze. Nastroszył uszy i gdy tylko tupot wnet zwiększył intensywność, Diego
zrzucił z siebie łuk, nałożył nań strzałę, odwrócił się.
– Ha! – wyrzucił z siebie, wypuszczając cięciwę. Strzała w ułamku sekund wbiła się prosto w
głowę małej, ale masywnej, czworonożnej istoty. – Przeklęty kretoszczur. O tej godzinie nie
powinno ich tu być, może zapach mięsa z dostawy je tu przygnał – mówił do siebie, kiedy
podchodził do martwego zwierzęcia. Mięso kretoszczura nie należało do najsmaczniejszych,
było raczej twarde ale jedną bestią można było nakarmić pół tuzina chłopa. Wyciągnął
strzałę z jego głowy, przytrzymując zwłoki nogą, aby następnie schować ją z powrotem do
kołczana i powędrować ku celowi – a ten był coraz bliżej. Minął zapieczętowane wejście do
zawalonej kopalni, wokół której rozrzuconych było kilka kilofów, poszarpanych łachmanów,
czy innych drobnostek. Szedł dalej węższym już korytarzem skalnym, aż dotarł do
drewnianej bramy, aktualnie otwartej, a skoro była otwarta to ktoś był po drugiej stronie.
– Za Gomeza! – krzyknęli obaj strażnicy znajdujący się na drewnianej platformie. – He, he!
Świeża krew, właśnie wylądowała w wodzie. Może jeszcze zdążysz go uratować, phi –
odrzekł skrzecząco jeden ze strażników.