Ciemny wojownik.
Topór i tarcza |
„Cisza morra!”
Elgana upuścił karafkę. Ta po chwili upadła na podłogę, rozbijając się i wylewając całą swą zawartość. Spojrzał przez okno na coś na zewnątrz, otwierając przy tym buzię. Murda również patrzyła przez okno, oddychając przy tym ciężko.
„Będę potępiona.” – pomyślała.
Na dziedzińcu stał ork. Takiego Murda jeszcze nie widziała. Nie była to głupia istota z rozdartym futrem, ze świecącymi oczyma dzikiej bestii, ale dumny wojownik, stojący z wypięta piersią, mający krzaczastą brodę, która podkreślała „ostry” układ jego twarzy. Kiedy ork zrobił krok w przód, Murda przyjrzała się jego ciężkiej, skórzanej zbroi, okrągłej tarczy i toporowi, który wisiał na jego plecach.
„Będę potępiona” – pomyślała ponownie, zbliżając się do okna.
Ork nie był sam. Na dziedzińcu było więcej jego pobratymców.
„Nie jesteście tu mile widziani!” – gospodyni usłyszała krzyki Belgora.
On i kilku drwali zastawili wejście do karczmy. Orkowie zaczęli się śmiać.
„Kto nas powstrzyma, jednonogi?” – powiedział z uśmiechem ten z nich, którego Murda spostrzegła pierwszego.
Gospodarz spojrzał na drwali, którzy stali obok niego. Nie wyglądali na pewnych siebie.
„Nie jesteście tu mile widziani!” – powtórzył, tym razem jednak mniej stanowczo.
Gospodyni spostrzegła, że jego drewniana noga chwieje się.
„Co tam się dzieje?” – ktoś krzyknął z wewnątrz karczmy. Był to Rauter.
„Co za los” – pomyślała Murda,
Rauter nie był jedynym, który siedział przy stole. Obok niego siedział odział Stewarka, należącego do gildii wojowników. Organizowali oni w Dziewicy swoje zebrania. Składał się z 20 uzbrojonych ludzi.
„Na zewnątrz są orkowie” – gospodyni powiedziała do gości – „Jest ich dużo.”
„Czyżby byli to poganiacze niewolników? A może orkowie Silverlake’a” – spytał z chłodem w głosie Rauter.
Murda zaprzeczyła gestem głowy – „Nie. Oni mają ciężkie zbroje i topory”
„Co?” – krzyknął wojownik – „Skąd oni przybyli?”
Cały oddział stanął na nogi. Wszycy chwycili za miecze i ruszyli w stronę drzwi. Gospodyni ponownie wyjrzała przez okno. Orkowie przepychali się przez Belgora i drwali, zmierzając do wejścia karczmy. Po chwili drzwi otworzyły się na zewnątrz z wielkim hukiem. Ludzie z gildii wojowników wyszli na zewnątrz, po czym łokciami tarasowali sobie drogę wiodącą przez drwali i gospodarza.
Orkowie widząc ich, zawahali się.
„Nie macie tu czego szukać!” – krzyknął Rauter, podnosząc miecz – „Spadajcie stąd!”
Mrucząc coś pod nosem, zielonoskórzy sięgnęli po swe bronie.
„Słyszeliście to?” – ryknął jeden z nich.
„Morra chce oberwać.” – zaśmiała się reszta.
„Więc spełnijmy ich żądania!” – krzyknął ktoś inny, lekko uderzając toporem o swe tarcze. Reszta zaczęła robić to samo.
Głośny krzyk przedarł się przez hałas – „Dosyć!” – jakiś mężczyzna stał za orkami.
Murda nie widziała go tam wcześniej. Jego skóra była ciemna, prawie czarna, a jego muskularne ciało było przykryte skurzano – żelazną zbroją. Jego topór wciąż wisiał na jego plecach.
„Ciemny wojownik!” – pomyślała gospodyni.
„Nie możemy pozwolić sobie na żadną awanturę.” – mówił tajemniczy człowiek, popychając dwóch orków – „Nie teraz!”
„Walczymy kiedy chcemy!” – odpowiedział największy z orków, „prezentując” swój dwuręczny topór i parę kłów – „Ty tutaj nie rządzisz!”
„To nie rozkaz, Erhag” – powiedział wojownik – „ale rada! Rusz głową! Nie możemy wiecznie uciekać. Wcześniej czy później będziemy musieli walczyć! A wtedy chce mieć przy sobie komplet wojowników!”
„Kto powiedział, że uciekamy?” – warknął Erhag. Jego glos był niski i przerażający – „Orkowie nigdy nie nie uciekają!”
„Nazywaj to jak chcesz, ale faktów nie zmienisz” – odpowiedział ciemnoskóry – „Uciekliśmy z Myrtany okrętem, kierując się na północ Varantu. A potem? Co zrobiliśmy, gdy Rhobar skierował swój wzrok na południe? Walczyliśmy? Nie! Uciekliśmy ponownie, tym razem do Ben Sali, potem Mora Sul… Uciekamy od miesięcy… Nie od miesięcy, od lat!”
„Milcz morra!” – warknął największy ork. Jego twarz wskazywała na to, że jest w furii.
Ludzie z gildii wojowników spojrzeli na siebie, zadziwieni cała sytuacją. Murda zauważyła, że Rauter daje swym towarzyszom sygnał. Wyglądało to, jakby chciał zobaczyć jak to wszystko potoczy się dalej.
„Nie bądź głupcem Erhag!” – kontynuował wojownik – „Wiesz tak samo dobrze jak ja, że Rhobar wysłał oddział swych żołnierzy do ataku na Mora Sul. Reszta jego armii skierowała się tutaj. Twoi zwiadowcy nam o tym donieśli. Jak dużo czasu mamy? Kilka tygodni? Dni? On wkrótce nadejdzie… Musimy stawić czoła królowi Myrtany, zanim zajmie ostatnią wolną wyspę. Więc nie możemy pozwolić sobie na awantury! Straciliśmy już dość orków w czasie bezmyślnych zatargów z zawszonymi chłopami!”
Thorus |
„Prawda” – dołączył się inny ork. Nie wyglądał na wojownika. Nie niósł żadnego topora, miał jednak wielki, sękaty kij
„Zawsze lizałeś buty morr, Grosh!” – Erhag okazywał swą wściekłość, szczerząc kły. „Wyzywasz mnie?” – warknął Grosh. Stał pośrodku dziedzińca pod słońcem, ale wszystko wokół niego wydawało się pociemnieć. Erhag spojrzał na niego z obawą w oczach. Ciągłe warczenie wydobywające się z jego gardła, ustało. Spluną na ziemię – „Jaką radę o morrach dasz nam tym razem?”
„Argaan jest słynne z fortec. Dalej na południe wysp są tylko dżungle. Sadzę, że powinniśmy zostać w Argaan i przyłączyć się do władcy tej ziemi, by stawić czoła Rhobarowi i jego paladynom!” – wyjaśnił Thorus.
„Sojusz z morrami? Nigdy!” – Erhag spojrzał na resztę orków i krzyknął – „Pójdźmy w góry i walczmy jak orkowie – w wolności i z honorem!”
Niektórzy zielonoskórzy zaczęli uderzać toporami w tarcze, ale większość spojrzała na Thorusa i Grosha.
„Chcesz odejść?” – powiedział z pogardą Thorus – „więc idź i giń jak pies. Ja będę walczył z armią u mego boku!”
W ciągu chwili, przerażające milczenie zapanowało przed karczmą. Grosh uderzył swym kijem w ziemię – „Zostaję z Thorusem.”
To upewniło reszt orków w ich przekonaniu. Topory ponownie uderzały w tarcze. Erhad popchnął mniejszego orka i ruszył w stronę bramy – „Idę w góry! Chodźcie za mną lub zostańcie tu lizać buty morr” W tłumie orków rozległy się ciche szmery. Kilku podeszło do Erhaga. Ciemność wokół Grosha robiła się coraz większa. „Pozwól im pójść na śmierć” – powiedział Thorus. Grosh ponuro spojrzał na wojownika. Ciemność zaczęła się rozpraszać – „Idźcie” – powiedział.
5 orków opuściło dziedziniec, podążając za Erhagiem w dzicz. Thorus odprowadził ich wzrokiem, po czym podszedł do Rautera.
„Kto jest władcą na tych wyspach?” – zapytał.
„Ethorn IV, król Argaan” – odpowiedział, dalej trzymając miecz w ręku.
„Gdzie go znajdę?” – Thorus pytał dalej.
„Na wschodnim wybrzeżu, w Setarrif, domu jego przodków. Możecie udać się tam przybrzeżną drogą na południe lub przez Thorniarę.
Ciemny wojownik pomyślał przez chwilę po czym powiedział do orków – „Załóżcie topory na plecy, ruszamy!” – obrócił się na pięcie i ruszył wraz se swymi towarzyszami w stronę bramy. Murda przyglądała się ich odejściu. Nawet gdy znikli z pola widzenia, patrzyła na tuman kurzu, który stworzyli maszerując w stronę przybrzeżnej drogi. Nagle usłyszała szuranie łyżki Elgana o miskę. Jadł zupę jakby przed chwilą nic się nie stało.
Ludzie z gildii wojowników wrócili do środka karczmy, domagając się miodu. Gospodyni udała się do kuchni. Dopiero tam uświadomiła sobie, że jej nogi drżą. Wzięła głęboki oddech, nogi powoli stawały się stabilniejsze. Wyjęła z szafki kilka kufli i postawiła je na stół. Wtedy usłyszała dźwięk, który wydawała nogi Belgora, stukając o podłogę kuchni. Jego silna, ciepła ręka spoczęła na jej biodrze. Murda odwróciła się i szepnęła – „Zawsze mówię, że jesteś moim bohaterem.”
Gospodarz uśmiechnął się.