Za nami połowa dni jakie przypadają na adwentowy kalendarz Community Story Project. Z tej okazji dzisiejsza kartka z kalendarza jest wyjątkowa.
Team przygotował nam ciekawe opowiadanie traktujące o wydarzeniach na kontynencie przed przybyciem Bezimiennego. Przy okazji zostaje wprowadzona nowa postać, która odegra ważną rolę w grze. Tłumaczenie opowiadania znajdziecie w rozwinięciu newsa, a pozostałe kartki z kalendarza w poniższym linku. Miłej lektury!
>> Community Story Project – kartki z kalendarza wraz z dyskusją
BOOM. BOOM. BOOM.
Aram podciągnął koc wyżej na głowę i przekręcił się na bok na szorstkim łóżku.
Nie było to mądre.
W rzeczywistości, huk orkowych bębnów wojennych był odczuwalny głośniej niż przedtem. W ciągu ostatnich dni nie słyszał nic oprócz łomotu orkowych pięści w bębny. By to częścią taktyki oblężniczej. Każde miasto, które skapitulowało w tej wojnie musiało znieść przez kilka dni dźwięki orkowych bębnów. Był to gest siły i próba obniżenia morali przeciwnika. Jednocześnie był to pewien rodzaj religijnej ceremonii – jeśli Aram dobrze zrozumiał ten zwyczaj. Ale w tej chwili, nie musiał się o to troszczyć. O ile orków nie mógł rozproszyć ich własny raban, o tyle Aram pragnął jak najszybszego zakończenia oblężenia, bez względu na konsekwencje – na tyle długo, by zakończyć ten cholerny hałas, przynajmniej na chwilę.
Usłyszał obok siebie jakiś szelest, odsuwanej zasłony namiotu i cichych kroków.
– Mistrz Morem ?. Aram podniósł głowę.
Mężczyzna w szerokiej czarnej szacie usiadł na małym stołku, jedynym meblu w tym namiocie z wyjątkiem ordynarnej ławy.
– Powinieneś spać.
Pomimo swojego zmęczenia, Aram odkrył, że to jego mistrz bardziej potrzebuje snu niż on. Jego głos był słaby a opadnięte policzki i głębokie bruzdy na jego wysokim czole były aż nadto widoczne.
– Stało się coś?
– To sami co zeszłej nocy i poprzedniej. Następny atak rozpocznie się w każdej chwili. Miejmy nadzieję, że tym razem powiedzie się. Nie jestem w stanie wiecznie ich rozpraszać.
Aram zachował milczenie. Następnie, po krótkiej chwili wahania, zapytał:
– Za Twoim przyzwoleniem, czy mogę wyjść na zewnątrz i przyjrzeć się szturmowi na zamek?
Na ustach maga pojawił się gorzki uśmiech. – Czy dzisiejsza młodzież tak bardzo pragnie śmierci i rozpaczy?
Wyprowadzony z równowagi, młody człowiek obserwował profil swojego mistrza. Przez chwilę, Aram bał się, że powie coś złego, ale wtedy mag podniósł rękę i machnął nią w powietrzu od niechcenia
– Śmiało chłopcze. Nie pozwól by zrzędzenie starego dziada Cię powstrzymywało.
Aram skinął głową, mając na wpół otwarte usta. Potem sięgnął po swój sznurek, leżący nad jego głową i przywiązał do niego mały woreczek zawierający jego runy, by następnie opasać nim swoje biodra. Wyszedł z namiotu, nie patrząc więcej na Morena. Nie mógł to być przypadek, ale zachowanie jego mistrza w ciągu ostatnich paru dni była…niepokojąca. To nie było nic osobistego – wręcz przeciwnie, Moren zawsze traktował go jak syna i nauczył wszystkiego co wiedział – raczej to była wewnętrzna bezsilność. Tak, jego mistrz, który zawsze wydawał się taki silny, taki potężny – teraz przypominał, starego zmęczonego człowieka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Aram wiedział, co go ostatnio niepokoi, był to ból niemocy, który czynił jego obecność nieznośną.
Gdy wyszedł z namiotu, jego rozważania nagle dobiegły końca. Nie wyglądało to na możliwe, ale bębnienie zabrzmiało nagłe głośniej. Jednak to nie było wszystko. Aram ujrzał widok, który wywołał dreszcze i zachwyt jednocześnie.
Gotha, twierdza Paladynów, była rozświetlona przez tysiące pochodni. Wojownicy zbierali się pośrodku rampy prowadzącej na zamek. Aram zawsze podziwiał moc, siłę emanującą od Orków. I ten perfekcyjny spokój okazywany podczas bitew. Jeśli już, to ta rasa osiągnęła prawdziwe mistrzostwo w bitewnym rzemiośle. Wtem całą doliną wstrząsnął głos, głośniejszy niż najpotężniejsze bębny. Na starożytnej wieży, przy skraju obozowiska stał Varek Wielki, Marszałek orków, otoczony swoimi doradcami i weteranami, wydając rozkazy swoim podkomendnym.
Aram spojrzał z zaciekawieniem na niebo. Było całe czarne, czarne jak ich bóg. Nawet pojedyncza gwiazda nie była widoczna przez grubą warstwę chmur zalegającą nad ich obozowiskiem. Ktoś nagle wpadł w niego.
– Oy! Przynajmniej zejdź mi z drogi, jeśli już nie chcesz być użyteczny, Morra!
Aram zesztywniał, gdy spojrzał w górę i zobaczył pokrzywioną twarz Orka stojącego za nim, blask pochodni połączony z wojennymi barwami nadawał całości groteskowy obraz. , jaki młody mag mógł sobie wyśnić w najgorszych koszmarach. Ale wtedy Ork odwrócił się i pomaszerował dalej nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Aram zauważył dużą kuszę, którą ork dzierżył w swoich rękach.
Nagle rytm bębnów uległ zmianie. Aram wiedział, że to mogło oznaczać tylko jedno: właśnie zaczął się atak. W tym samym momencie ujrzał wojowników podbiegających pod górę. Gradobicie strzał runęło na ich formację, na co w odpowiedzi swoje wystrzelili Orczy kusznicy i łucznicy. Pięć potężnych katapult na obrzeżach obozowiska także otworzyło ogień.
Szturmujący orkowie załamali się i stoczyli po zboczu, przeszyci przez strzały, rozrywając ich towarzyszy i znikając pośród ciemności leśnych. Jednak cały czas to była pierwsza fala atakujących, mająca za zadania zdobycia małej wioski u podnóża zamku, by zdobyć osłonę za mocnymi drewnianymi ścianami opuszczonych domostw.
Aram nie dał się nabrać. Mogli równie dobrze przegrać dzisiejszą bitwę. Jak dotąd, to orkowie byli górą w tej wojnie. Jednak po upadku Montery role się odwróciły. Myrthańczycy cały czas się bronili, jednak orkowie nie mogli zdobyć murów potężnych twierdz Gothy i Faring i nawet nie zdobyli pędzi ziemi. Bez cudu, nic nie wskazywało na zmianę.
Krzyk Orków przybrał na mocy, gdy oddział Paladynów wyskoczył na nich z zamku przekształcając wioskę w pole bitwy. Gdzieś za nim wybuchł róg i czterech orkowych najemników rzuciło na pobliską skarpę.
Odwrócił się od pola bitwy. Bitewne odgłosy osiągnęły nieprawdopodobną poziom. Aram przyśpieszył, prawie biegnąc, by zatrzymać się blisko środka obozowiska. Tutaj, ludzie porozpalali małe obozowe ogniska, siedząc pomiędzy namiotami i wózkami, najwyraźniej nie poruszeni bitewną zawieruchą. Byli typem ludzi, którzy towarzyszyli każdej armii. Najemnicy i doktorzy, kucharze i prostytutki. Nie, nie zamierzał do nich dołączyć. Już poczuł na sobie ich czujne spojrzenia.
Kiedy przybyli Orkowie, Aram widział ich przybycie jako wyzwolenie od długiego okresu prześladowań. Było tylko jedno wyjście dla Czarnych Magów w królestwie Mythany: śmierć. Ich szeregi zostały prawie całkowicie wytrzebione, że Mistrz Moren wraz ze swoim uczniem zmuszeni byli do życia w długich płaszczach w ponurych tawernach w najbiedniejszych dzielnicach miast – jeśli już odważyli się mieszkać z innymi ludźmi. Orkowie, których nie obchodziło jakich bogów ludzie czcili tak długo jak nie poznali swoich nowych panów. W nadziei na nowy złoty wiek, wiek wolności, Moren i Aram postanowili dołączyć do długiego wojskowego marszu, który prowadził z północnego Trelis. Chcieli pomóc obalić znienawidzonego Króla i zbudować dobre relacje z nowym rządem.
Ale przez ten czas Aram zwątpił, czy rzeczywiście polepszyło się ich życie. Pomimo wolności, ludzie dalej postrzegali go jak wygnańca, złego czarownika, którego należało spalić na stosie lub których co najmniej należało się obawiać. Odczytywał to z każdego ich spojrzenia
Aram uświadomił sobie, że się trzęsie. Było mu zimno, cały czas zdegustowany odgłosami walki. Życzył sobie by uciec stąd jak najdalej jak tylko się da. Zamiast tego, odwrócił się i poszedł do swojego namiotu. Co wpierw pokierowało nim by opuścił to miejsce. Czy było to słabą próbą ucieczki od bezradności, którą czuł w obecności Morena? Prawie już doszedł do namiotu, gdy nagle przystanął w miejscu. Pół tuzina orczych wojowników otoczyło go. Dwu z nich przytrzymywało jego mistrza i w oczywisty i bolesny sposób wykręcali mu ręce. A orkiem, który stał przed wejściem do namiotu i spoglądał na starego Mrocznego Maga z nieukrywaną wściekłością był…
– Varek, szepnął Aram.
– Dość tego, Morra!. Usłyszał słowa orka. – Odmówiłeś już cztery razy. Powinienem skręcić Ci kark za pierwszym razem. Kiedy poprosiłeś o przejęcie Cię do nas, obiecałeś wykorzystać swoją magiczną moc przeciw naszym przeciwnikom. Teraz widzę, że jesteś tylko kolejnym niewdzięcznym kłamcą, tak podobnym twego gatunku
– Teraz jest inaczej – szepnął przez z bólem mag – To co planujesz, jest szaleństwem. Nigdy nie będziesz w stanie kontrolować…
Varek potężną pięścią zdzielił maga w twarz. Niezdrowy dźwięk łamanych kości rozniósł się echem w noc. Krew szeroko popłynęła z jego, teraz dziwnie zniekształconego, nosa.
– Mistrzu, wykrzyknął Aram. Poczuł drżenie swoich ust.
Varek zwrócił uwagę na jego krzyk tylko przez moment. Przez ułamek sekundy, Aram spojrzał w jego lodowate oczy. Potem Warlord zwrócił całą swoją uwagę ponownie na Morena.
– Nie jestem już przygotowany na to, by poświęcać życie dobrych wojowników, tylko dlatego, że stary Morra jest zbyt tchórzliwy, by użyć swojej wiedzy. – mruknął – Jesteśmy Orkami! Użyjemy każdej broni, którą dysponujemy. To czyni nas silnymi. Właśnie dzięki temu odpychaliśmy was, brudni Morra, tak daleko.
W tej chwili zasłona namiotu uniosła się, by ukazać kolejnego Orka. Był odziany w ciężką szarą szatę.
– Znalazłeś to? – spytał szamana Varek
W odpowiedzi powoli skinął głową. – Tak.- Przekazał Warlordowi grubą księgę. Aram natychmiast rozpoznał w niej księgę zaklęć jego mistrza, z której tak dużo sam się nauczył. – Zawiera zaklęcie, które jest nam potrzebne do przyzwania go.
Warlord pokiwał głową z aprobatą i uśmiechnął się lekko. Jego twarz cały czas wydawała się zniekształcona przez taniec świateł pochodni.
– Teraz, Morra, nie stanowisz już dla mnie żadnej wartości – syknął w stronę Morena. Następnie odwrócił się w stronę elitarnych wojowników i wydał im rozkaz.
– Macie go natychmiast ukarać za popełnioną zdradę. Powieście jego zwłoki w widocznym miejscu, jako ostrzeżenie dla pozostałych Morras.
Gdy wojownicy odeszli z Morenem, Varek z szamanem także odeszli na bok.
– Chodź ze mną – usłyszał Aram od Warlorda – Przyzwijmy tego Demona i zakończmy tą bitwę raz a porządnie.
Dwóch wojowników odciągnęło Mistrza Morena od jego ucznia. – Mistrzu – szepnął Aram bezradnie. Mroczny mag podniósł lekko głowę. Krew nadal leciała z jego rozbitego nosa, zalewając jego stare, popękane usta.
– Wynoś się stąd – szepnął – Weź wszystko co możesz udźwignąć z moich rzeczy i opuść to miejsce.
Orkowie odciągnęli na dobre Morena. Potem, kiedy zniknął, Aram był zdany sam na siebie. Przez kilka minut, po prostu stał w miejscu, rozglądając się za swoim Mistrzem., człowiekiem, który był mu za ojca przez parę ostatnich lat. Bębnienie orków wokół niego było piorunujące.